Pokazywanie postów oznaczonych etykietą KUCHNIA. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą KUCHNIA. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 9 marca 2014

Smacznie i szybko. Leniwa niedziela.


Kurczak z serem camembert "chodził" za mną już od dawna. Jednak w parze z nim chodziło też lenistwo, które było na tyle dominującym elementem w tym tandemie, że mój zamierzany od dawna smaczny obiad, sam musiał obejść się smakiem (?!). Stan ten trwał i trwał, jednak dziś, wiedziona głodem i wyrzutami sumienia w końcu postanowiłam zrobić sobie ciepły, niedzielny posiłek. W tajemnicy powiem Wam, że głównym powodem, który to sprowokował, był fakt, że nie musiałam się dzielić obiadem z moją siostrą, z którą wiodę studenckie życie - pojechała bidulka do domu, najeść się... . Tak więc jedna głowa mniej, czasu więcej, jedzenia więcej :)



Kurczak z camembert

1 filet z kurczaka (malutki, bo dla jednej osoby)
kilka plasterków sera camembert
warzywa (ja wzięłam to, co znalazło się w mojej lodówce: połowa ogórka, 2 plasterki pomidora, kilka plasterków czerwonej cebuli oraz cudem ocalały plasterek papryki)
przyprawy (curry, bazylia, pieprz)

Kurczaka fantazyjnie pokroiłam, co jest bardzo ważne: ponieważ, gdy lenistwo bierze górę, należy sobie żmudną czynność uprzyjemnić. Powstałe kształty obtoczyłam w mieszance curry, bazylii i pieprzu. Wrzuciłam na patelnię zdecydowanym ruchem (choć nie wiem, czy słowo "wrzuciłam" nie jest tu tylko eufemizmem...).
Następnie pokroiłam warzywa, których droga z tacki na talerz trwała nie dłużej niż kilka sekund. Gdy kurczak się usmażył, umiejscowiłam w strategicznych miejscach camembert (najprościej tłumacząc: położyłam go NA usmażonym mięsie...), odczekałam kilka sekund, po czym zaczęłam energicznie mieszać zawartość patelni. Czyniłam to z wrodzonym sobie wdziękiem, tak by każdy kawałeczek kurczaka pokrył się pięknie pachnącym, stopionym serem.... Całość przeniosłam na talerz, właściwie nie dbając o to, czy warzywa widać, czy nie. Zjadłam ze smakiem :)


























piątek, 21 lutego 2014

Fit śniadanie


Od jakiegoś czasu staram się, by mój fizyczny wysiłek jaki wkładam w codzienne ćwiczenia nie szedł na marne tylko przez to, że niestosownie się odżywiam. Jak możecie przypuszczać - wychodzi mi to różnie, a najbardziej zdyscyplinowana jestem, o dziwo, gdy chodzę na zajęcia - półtoragodzinne zajęcia sprzyjają pięcioposiłkowej diecie, a także ćwiczeniom;)


Dzisiejszy dzień rozpoczęłam FIT, i tak też mam zamiar go zakończyć ;)
Dlatego dzisiejszy wpis to FIT ŚNIADANKO ;)
















Tak właśnie jadam sobie codziennie rano: kilka łyżek jogurtu greckiego, dwie łyżki płatków owsianych, łyżka siemienia lnianego, pokrojone owoce (winogrona, pomarańcze, banany, jabłka, gruszki...). Szybkie, zdrowe, i nawet sycące ;)
Aha: małe kinder bueno urozmaica posiłek;)

A Wy, jakie macie pomysły na swoje śniadania? Jecie, czy pomijacie tę czynność? Piszcie :)




czwartek, 6 lutego 2014

Jak zamienić nudny obiad w danie wykwintne i pełne ekscytacji



Kuchnia studentki (jak nazwa sama oczywiście nakazała) to oprócz moich ekscesów w postaci eksperymentów, także jedzenie domowe. Pyszne, zdrowe, wyciągnięte prosto z zamrażalnika. Żyć nie umierać. Ekwipunek studenckiej lodówki obfituje w wiele takowych specjałów, wśród których bodaj najbardziej wymyślnymi są RUSKIE PIEROGI. O ładnym kroju, smakowitym nadzieniu - no widać i czuć, że robiła je Mama. 

Jednak ochota na ruskie pierogi mija bezpowrotnie, kiedy na IV roku studiów w zamrażarce studenckiej ląduje kolejna paczka z dumplingsami, która mogłaby spokojnie zostać strawiona przez sporą grupę braci studenckiej, zlokalizowanej +/- 100 metrów od drzwi mojego pokoju w akademiku. Cóż...

Dlatego pytanie: co zrobić, gdy czas nagli (niedługo kolejna paczka z domu!), a pierogów mnóstwo? Uwaga, znalazłam złoty środek ;)



RUSKIE PIEROGI DLA ZNUDZONYCH

Potrzebne będą:

dowolna ilość zamrożonych ruskich pierogów (5,10,15,20... - jeśli wiesz, że zdołasz tyle zjeść)
6 łyżek jogurtu greckiego
2 podłużne plasterki papryki czerwonej (w moim przypadku była to kombinacja trzech kolorów)
łyżka masła/2 łyżeczki oliwy z oliwek
sól, pieprz, bazylia
koperek/szczypiorek

Wykonanie:

Pierogi rozmrażamy (spokojnie możecie wyciągnąć je ze trzy godziny przed obiadem...). Przygotowujemy patelnię, na której rozpuszczamy masło lub podgrzewamy oliwę. Wrzucamy pierogi i podsmażamy około 5-10 minut (wszystko zależy od stopnia miękkości naszej obiadowej bazy:)).
[Gdy pierogi okażą się na tyle ciepłe i chrupiące, by można je było przerzucić na talerz - zrób to, po co czekać...]
Następnie w małej miseczce mieszamy jogurt z przyprawami i kawałkami drobno pokrojonej papryki,           a potem dowolnie polewamy tym nasze najprawdopodobniej brązowo-kremowe pierogi. Dekorujemy koperkiem lub szczypiorkiem. Done!

I tym sposobem nudne pierogi okazują się być najlepszym obiadem ever ;)

























sobota, 1 lutego 2014

Co zrobić, gdy zimno, leniwie, kasy brak, a jeść się chce


Nie masz kasy, mega brzydka pogoda za oknem, a masz mega ochotę na coś mega słodkiego? Podejrzewam, że wiem, jak w takich momentach całe Twoje wnętrze krzyczy domagając się chociaż kostki czekolady...


Wyjścia są dwa:

Pierwsze:  jest bardzo zimno, ulewa, może śnieg z deszczem, wieje halny, może nawet GRZMI, ale Ty jesteś dzielna i dałabyś się za słodkiego snickersa pokroić. Trzęsącymi się dłońmi zawzięcie sprawdzasz zawartość swojego portfela, a tam... dwadzieścia groszy. Nic, szukasz dalej, bo wiesz, że na pralce ostatnio widziałaś jakieś drobne. Biegniesz. I z dumą zdobywasz kolejne, dajmy na to, piętnaście groszy, choć święcie jesteś przekonana, że widziałaś tam dwa złote... Nagle, w przypływie genialnej myśli, okazuje się, że w zimowej kurtce z zeszłego sezonu zostawiłaś złotówkę, która miała być skromnym szlachetnym datkiem, niemniej, przeszukujesz kurtkę i znaleziony pieniążek z szelmowskim uśmiechem zwycięzcy mocno ściskasz w dłoni. Masz już złoty trzydzieści. Szukasz dalej, czy wystarczy Ci batonik???

Drugie: zabierasz się za przeszukiwanie kuchennych szafek, gdzie znajdujesz podłużne biszkopty, gorzką czekoladę oraz kolorową posypkę do wypieków, może nawet masło (!!!). Dziwnym trafem to wszystko jest w Twoim domu, w zasięgu Twojej ręki, i nie musisz nagle nigdzie wychodzić... Zabierasz się więc za tworzenie małych słodkości ;)

Oba sposoby, moim zdaniem, godne uznania. Pierwszy odznaczający się odwagą i niezwykłą determinacją, powodowaną głodem, drugi - bardziej lenistwem i wpływem niesprzyjającej aury. Ja wybrałam drugi, pomimo, że świeciło zimowe słońce ;)

Szybki słodki deserek

Potrzebne będą:

podłużne biszkopty
tabliczka czekolady
kolorowa posypka
łyżeczka masła
garnek lub dwa ;)

Czynności:

Tańczysz w kuchni niczym zwycięzca i w przypływie chwili włączasz kuchenkę oraz stawiasz na gazie garnek z wodą. Gdy ta już będzie baaardzo gorąca (dla mniej wprawionych w boju: niekoniecznie musisz sprawdzać palcem, wystarczy poobserować, czy nie unosi się para :) ), wkładasz do garnka jego mniejszego współbratymcę, do którego wrzucasz masło (lub margarynę) i czekasz aż się rozpuści. Osiągając pożądaną konsystencję masła (czyli płynną), wrzucasz połamaną czekoladę (mleczną, gorzką  - jaką chcesz) i mieszasz. Szybko powinna utworzyć się gęsta masa.

[Nie powinno się zdarzyć, że takowa jednak nie powstała, ale gdyby, to przeczytaj przepis jeszcze raz, albo kup inną czekoladę...? Choć nie wiem, czy ma to znaczenie... W każdym razie trzymam kciuki!]

Czekoladową masą polej (uwierz mi, ze względu na dobro garnka i Twojego samopoczucia, nie warto zwlekać...) ułożone uprzednio na tacce/talerzyku biszkopciki i posyp kolorowymi wiórkami.

 Efekt estetyczny gwarantowany, ze smakowym też nie powinno być źle:)











SMaCZnEGo! :)

niedziela, 12 stycznia 2014

Propozycja leniwej sałatki :)

Sama nie wiem czemu dzisiejszą sałatkę nazwałam "leniwą".
Nie jest ona ani specjalnie szybka w tworzeniu, lecz nie jest też w żadnym wypadku sałatką, na której efekt końcowy trzeba czekać godzinami.
Być może trafniejszą nazwą okazałaby się, hmm, sałatka styczniowa lub POPULARNA, ale suma sumarum - i tak według mnie jest to sałatka inna niż wszystkie. Bo zrobiona z serca (o ja cię...) :)

Niemniej- sałatka jest zdrowa, pyszna i kolorowa. Usłyszałam wobec niej zarzut hipokryzji, gdyż według dwóch osobników płci męskiej jest to kebab, tyle, że bez bułki... Cóż - w żadnym wypadku to jakże tradycyjne tureckie danie nie było dla mnie inspiracją, jedyne, na czym się wzorowałam, to zawartość lodówki i możliwość jej godnego opróżnienia i zestawienia w jedną średniej wielkości salaterkę... :)



Co było mi potrzebne?

mix sałat
pierś z kurczaka (na oko 300-400g)
4 łyżki kukurydzy (tyle akurat znajdowało się w puszce)
papryka
2 jajka
pół ogórka :)
kawałeczek żółtego sera (tak nazywam kostkę o wadze około 20 dag)
2 ząbki czosnku
jogurt naturalny grecki
3 plastry ananasa (olaboga, ananas przy kurczaku i czosnku!)
pieprz, sól, bazylia
2 łyżeczki oliwy z oliwek



Co zrobiłam?

Pokroiłam kurczaka na kawałki, obtoczyłam je w przyprawach i wrzuciłam na patelnię, gdzie już od kilku minut cierpliwie rozgrzewała się na niej łyżeczka oliwy

Potem nadszedł czas na jajka - które, by były ugotowane na twardo, muszą pogotować się we wrzącej wodzie około 10 minut.

Następnie umyłam wszelkie warzywa oraz mix sałat, ogórek i paprykę fantazyjnie posiekałam, podobnież zrobiłam z żółtym serem (oraz jajkami:)).

Wszystko to ładnie ułożyłam na trzech talerzach: odpowiednio najpierw sałaty, na nich kukurydzę oraz warzywa (to skropiłam kolejną łyżeczką oliwy z oliwek oraz łagodnie posoliłam). To zaś posypałam kawałeczkami żółtego sera i jajek, które również nieco przyprawiłam (dosłownie szczyptą pieprzu).

Na samym środku wystąpił kurczak, złoty i lśniący, pyszny i zdrowy:)

Całość nie mogła obejść się bez czosnkowego sosu mojej inwencji, w skład którego weszły w/w ząbki czosnku (niezwykle drobno posiekane i wrzucone wraz z przyprawami do jogurtu - no palce lizać!).

Aha, ananas również znalazł zastosowanie - jako przyjemny dodatek na sam koniec degustacji sałatki (zadaniem jego było ukojenie podniebienia po dostarczonej mu solidnej dawce garlic sauce :)






























Cóż, sałatka ta szczytem ogromnej czy fachowej wiedzy na temat kulinariów moich nie jest. Jest za to na pewno dosyć dobrym pomysłem na szybką potrawę, gdy nadejdą niespodziewani goście, całkiem zgrabnym i smacznym posiłkiem o każdej porze dnia (DNIA!, czyli do godz. 18!!!), niezwykłym ekwiwalentem niewykorzystanych odpowiednio artystycznych zapędów, czy też aktywnym sposobem na przytłaczającą nudę :)

Enjoy :)

niedziela, 5 stycznia 2014

Poobiedni deserek na szybko


DESER?
Po Świętach???
Po Sylwestrze?!


Ooo, taaaak... ;) I to jaki smaczny, i jaki szybki (choć i to jest kwestią sporną...) , i co najważniejsze (dla tych, którzy w swoich noworocznych postanowieniach zmniejszyli ilość pochłanianych kalorii) - całkowicie nietuczący! :-)


Potrzebnych będzie nam tylko kilka składników:












 






Pomarańcze i winogronka (lub inne owoce) kroimy na małe kawałeczki, i wysypujemy na dno miski czy tam jakiejś foremki. W momencie tworzenia mojego, że pozwolę się tak wyrazić, ekhm "wypieku", nie miałam ładnej blaszanej foremki na ciasta, toteż musiał wystarczyć mi zwykły pojemnik na żywność... 

Eh, studia....

 Dwie galaretki zalewamy litrem przegotowanej, ale jeszcze gorącej wody i dokładnie mieszamy. Odstawiamy do wystygnięcia. I tutaj pojawia się kwestia sporna szybkości deserku. Galaretka wszak ścina się... Z całym szacunkiem dla dra Oetkera (lub innego specjalisty) i tego procederu, ale nie sądziłam jednak, że ten może trwać dłużej niż 4 godziny! (Czy mogłam gdzieś popełnić jakiś błąd...?!). Dlatego też, gdy galaretka (a raczej płyn, z którego ma powstać) będzie już zimniejsza, proponuję owinąć ją folią spożywczą lub przykryć czymś i włożyć do lodówki. Tam powinna osiągnąć konsystencję gęstej śmietany (nie wiem, dziubnijcie palcem, podłubcie widelcem...).

Taką galaretkę, która według Was osiągnęła już wygląd śmietany (niewątpliwie przybierze taki, jeśli zwiększycie częstotliwość dziubania widelcem z 2 do 30 na godzinę...) ubijcie na piankę. Mikserem, blenderem, nie polecam trzepaczki - żmudna technika. 
Ile ubijać? Hmm - ma powstać pianka i już. Czy to bedzie 5, 10 czy 30 minut - to zależy już tylko od Was, stanu galaretki oraz czy nie siądzie Wam prąd. Ja miksowałam koło 5 minut - wyszło całkiem nieźle.

 Do tejże puszystej pianki wrzućcie w końcu homogenizowane serki i wymieszajcie. Taką masą-pianką zalejcie przygotowane już wcześniej owoce i całość (oczywiście w foremce, blaszce lub pojemniku) włóżcie do lodówki na - ja wiem? - godzinę, dwie, całą noc...? Grunt, by potem można było nasz deserek pokroić na kawałki, zbytnio go nie rozwalając.

I smacznego, oczywiście!












(deserek oczywiście bardzo smaczny, ale jeśli ktoś chciałby dodać sobie herbatniki na sam jego spód, by nie wyglądał na takiego koślawego jak mój, to no problem - zezwalam na zmiany:))
 












PS - tak Mamo, gdy mi się nudzi, lubię sobie coś upichcić :) (Mama w tym momencie prawdopodobnie spogląda na monitor lekko zdezorientowana/zaskoczona ("moja córka gotuje, no waaaay") ...